Gazeta codzienna

Sztuka. Kultura. Nauka.

* * *
Merkuriusz Polski dzieje wszystkiego świata w sobie zamykający dla informacji pospolitej. Od 3 stycznia 1661.
czwartek, 5 Grudzień, 2024 - 14:26

Surrealna śmierć ciekawskiego encyklopedysty w Pompejach, 24 sierpnia 79 r.n.e.

czw., 24/10/2013 - 13:28
Kategoria: 

24 sierpnia 79 roku n.e. szczyt Wezuwiusza nagle eksplodował, zaskakując mieszkańców położonego u podnóża miasta Pompeje przebywających w większości w teatrze miejskim.

Teatr antyczny, wg http://www.acting-classes-online-tips.com  

 

Miejscowy naukowiec- encyklopedysta Gaius Plinius Secundus  uznał to zjawisko za aż tak ciekawe i warte bliższego zbadania, że chciał się temu bliżej przyjrzeć.

 

File:Pompeii the last day 1.jpg

Ryc. Komputerowo wygenerowane obrazowanie wybuch Wezuwiusza w koprodukcji BBC / DiscoveryChannel pt. Pompeje , cc wikimedia, courtesy of Crew Creative, Ltd. {{CopyrightedFreeUse}} 

File:Joseph Wright of Derby - Vesuvius from Portici.jpg

Ryc. Erupcja Wezuwiusza widzianaz Portici, Joseph Wright (ok. 1774-6) cc wikimedia

Wybrał się więc w podróż ku miejscu erupcji. Niestety- niespodziewany wybuch wulkanu w roku 79 przysypał miasto kilkumetrową warstwą popiołu, grzebiąc miasto i mieszkańców, którzy nie zdążyli się ewakuować (dotychczasowe badania ujawniły ok. 2000 ciał). Świadkiem rodzinnej tragedii - dziwnej i oryginalnej śmierci swojego wujka- encykopedysty i zarazem świadkiem zagłady miasta był jego adoptpwany syn, Gaius Plinius Caecilius Secundus- tzw. Pliniusz Młodszy, który pozostawił list z opisem wybuchu wulkanu i spowodowanej erupcją tragedii. Zgodnie z jego opisem, wybuch nastąpił około południa. Doprowadził do pogrzebania pod popiołami i zniszczenia rzymskich miast Pompejów i Herkulanum. W erupcji wyrzucona została chmura kamieni, popiołu i dymu do wysokości 20,5 mil, wypływała stopiona skała i sproszkowany pumeks w ilości 1,5 mln ton na sekundę, ostatecznie uwalniając sto tysięcy razy więcej energii cieplnej niż uwalnionej przez bombardowania Hiroszimy. [1] Szacuje się, że 16.000 osób zginęło w dwóch hydrotermalnych przepływach piroklastycznych- przypominających fale uderzeniowe ogromnego gorąca [2]. Jedyna zachowana relacja naocznego świadka zdarzenia składa się z dwóch listów napisanych przez osobe o imieniu Gaius Plinius Caecilius Secundus (tzw. Pliniusz młodszy) do historyka Tacyta. [3] 

LIST PLINIUSZA MŁODSZEGO DO TACYTA [VI. 20]

Kiedy wuj mój oddalił się, ja spędziłem cały tydzień z moimi studiami (przecież z tego powodu zostałem w domu); potem wziąłem kąpiel, zjadłem kolację, później zaś trochę spałem. Już od dobrych paru dni dało się wyczuwać drżenie ziemi, lecz nie wzbudziło to specjalnych obaw, ponieważ w Kampanii przyzwyczajono się do tego; tej nocy natomiast było taik silne, że wszystko już nie tylko drżało, ale wprost się przewracało. Matka moja pośpieszyła do mej sypialni; w tym momencie ja też wstałem, aby mnie obudzić, gdybym przypadkiem jeszcze spał. Usiedliśmy przed domem na podwórku, które ciągnęło się wąskim pasem między morzem a domami. Nie wiem jak to nazwać: odwagą czy głupotą (przecież miałem osiemnaście lat): poprosiłem, aby przyniesiono mi tu książkę Titusa Liviusa, i jak gdybym nie miał żadnych zmartwień, czytam, a nawet robię wypisy, co zacząłem już wcześniej. Wtedy ten przyjaciel mego wuja, który niedawno przyjechał do niego z Hiszpanii, kedy zobaczył, że siedzę tam z matką, a na dodatek czytam, zganił mą matkę za nieczułość, a mnie za lekkomyślność. A ja w dalszym ciągu obojętnie czytam książkę.

Już zbliżała się szósta-siódma godzina rano, a jasność była ciągle niepewna i naprawdę słaba. Budynki wokół nas na skutek ciągłych wstrząsów były do tego stopnia uszkodzone, że nawet na tej otwartej, lecz wąskiej przestrzeni mieliśmy prawo obawiać się ich zawalenia. Wtedy wreszcie uznaliśmy, że należy oddalić się od miasta. W nasze ślady poszedł przerażony tłum, bowiem w niebezpiecznych sytuacjach uważa się za rozsądne i bardziej słucha cudzych rad niż siebie samego: ogromny tłum tłoczył się i popychał nas po drodze. Kiedy wydostaliśmy się spośród domów, porozumieliśmy się. Tutaj naszym udziałem było wiele niezwykłych i przerażających przeżyć. Ponieważ wozy, które, które zatrzymaliśmy, mimo że stały na zupełnie płaskim terenie, toczyły się to w tę, to w tamtą stronę i nie chciały stać w jednym miejscu nawet wtedy, gdy ich koła podparto kamieniami. Później widzieliśmy, że morze cofa się, od trzęsienia ziemi jakby stacza się. Rzeczywiście brzeg morski rozszerzył się i wiele zwierząt morskich utkwiło w suchym już piasku morskim. Z drugiej strony okropną czarną chmurę rozrywały tu i tam błyskające ognie, kręte błyskawice, a kiedy pękła, trysnęły z niej długie języki ognia: były one również podobne do błyskawic, lecz większe.

Wtedy, wspomniany już hiszpański przyjaciel odezwał się do nas już bardziej zdecydowanie i dobitnie: "Jeśli twój krewny, jeśli twój wuj żyje, to z pewnością chce, abyście zachowali się cali i zdrowi, jeśli zginął, to chciał, abyście przeżyli. Dlaczego więc nie uciekacie stąd?" Odpowiedziano mu: jak długo nie wiemy, czy żyje, nie jesteśmy skłonni troszczyć się o naszą ucieczkę. Nie został ani chwili dłużej i w dzikim biegu uciekł z zagrożenia. Niedługo potem chmura opadła na ziemie, pokryła morze, okrążyła i ukryła wyspę Caprae i skryła przed naszymi oczami wystające skały przylądka Misenium. Wtedy matka moja prosi, nalega, rozkazuje: w jakikolwiek sposób, ale trzeba uciekać; jestem młody, więc mogę uciec, ona natomiast jest już starsza, pokaźnej tuszy i może łatwo umrzeć, nawet jeśli nie będzie powodu dla mojej śmierci.

Odpowiedziałem jej, że bez niej nie chcę pozostać przy życiu, później ujmuję ją za rękę i w ten sposób zmuszam, aby przyśpieszyła kroku. Z trudem mnie usłuchała i robi sobie wyrzuty, że mnie wstrzymuje. Wtedy zaczął spadać deszcz popiołów, na razie tylko rzadki. Obejrzeliśmy się: za nami rozciągała się gęsta ciemność, pokryła ziemię, przewala się na kształt pędzącej lawiny. "Zejdźmy na bok - powiedziałem, póki widzimy, aby jeśli się przewrócimy na drodze, płynący za nami tłum nie rozdeptał nas w ciemności". Zanim się obejrzeliśmy ogarnęła nas ciemność, nie taka, jak pozbawiona blasku księżyca lub pochmurna noc, lecz taka, jak w zamkniętym pomieszczeniu, kiedy zgaszą lampę. Wtedy rozległ się lament kobiet, płacz dzieci, okrzyki mężczyzn: jedni nawoływali swych rodziców, drudzy dzieci, inni zaś małżonków, lub powoli rozpoznawali ich głosy; niektórzy opłakiwali swoje nieszczęście, drudzy swych najbliższych; byli i tacy, którzy ze strachu przed śmiercią błagali o śmierć, wielu wyciągało ramiona do bogów niebieskich, inni wykrzykiwali, że nie ma już bogów i spadła na świat ostatnia, wiecznie trwająca noc. Nie brak było i takich, którzy zmyślonymi i fałszywymi pogłoskami jeszcze zwiększali rzeczywiste niebezpieczeństwo. Niektórzy dodatkowo rozgłaszali, że w Misenium zawalił się ten budynek, inny zaś spłonął - wszystko to były fałszywe pogłoski, lecz uwierzono w nie. Nieco się rozjaśniło, lecz my nie myśleliśmy, że to świt, lecz, że tylko zbliża się do nas ogień. Ogień natomiast zatrzymał się w sporej odległości, lecz znów spadła na nas ciemność, znów spadł gęsty deszcz popiołu, coraz gęstszy. Wielokrotnie też stawaliśmy, aby strząsać go z siebie; inaczej jego ciężar przykryłby nas lub wręcz nas zmiażdżył. Mogę się pochwalić, że w tym wielkim niebezpieczeństwie nie padło ani jedno westchnienie, ani słowo świadczące o tchórzostwie, najwyżej to było nędzne w mym losie śmiertelnika, ale jednak pocieszające, że zginę ze wszystkimi i wszyscy zginą ze mną.

Wreszcie ciemność rozproszyła się na kształt dymu czy mgły, wkrótce zrobiło się naprawdę jasno, nawet słońce zaświeciło, wprawdzie żółtawym światłem, jak to bywa zwykle w czasie zaćmienia słońca. Jeszcze ciągle mieni się w nam w oczach, lecz zaskoczeni widzimy już, że wszystko pokryte jest warstwą popiołu jak śniegiem. Wróciliśmy do Misenium, doprowadziliśmy do porządku nasze ciała, później miotani między nadzieją a strachem spędziliśmy noc pełną niepokoju i wątpliwości. Strach był silniejszy; ponieważ trwało uporczywe trzęsienie ziemi, wielu zaś wpółobłąkanych przerażającymi wróżbami szydziło ze swych i cudzych nieszczęść. Nawet wtedy jeszcze nie myśleliśmy o odejściu - mimo że doświadczyliśmy już niebezpieczeństwa i byliśmy przygotowali na dalsze na dalsze - póki nie otrzymaliśmy wiadomości o moim wuju [...].

(za: http://pompeje.w.interia.pl/basic/teksty/list02.htm , fragment)

 

File:Vesuvius1822scrope.jpg

Eksplozja w 1822 r.n.e., wg "The Eruption of Vesuvius as seen from Naples, October 1822" from V. Day & Son. In G. Julius Poullet Scrope, Masson, 1864. Historical Draw from George Julius Poulett Scrope (1797-1876), cc wikimedia


 

LIST PLINIUSZA MŁODSZEGO DO TACYTA [VI. 16]

"Pliniusz śle pozdrowienia kochanemu Tacytowi.

Pragniesz otrzymać ode mnie opis zgonu mego wuja, abym tym wierniej przekazać go potomności. Dziękuję Ci stokrotnie. Spodziewam się przecież, że jego śmierć, skoro Ty ją uświetnisz, zyska sławę nieśmiertelną. Wprawdzie niezwykłe okoliczności zgonu przyczynią się do utrwalenia o nim pamięci: w czasie całkowitego zniszczenia najpiękniejszych okolic ziemi, w czasie zagłady tylu istnień ludzkich i miasta całego, w czasie znamiennego wydarzenia, godnego przetrwać w umysłach. Sam także stworzył wiele dzieł, które nie powinny ulec zapomnieniu. Jednak trwałość jego sławy dozna jeszcze znacznego przedłużenia przez niewątpliwą nieśmiertelność oczekującą Twoje dzieła.

Był właśnie w Misenium i osobiście sprawował dowództwo floty. W dniu 24 sierpnia około godziny siódmej moja matka zawiadamia go, że nadchodzi+ chmura niezwykłej wielkości i o dziwnym kształcie. Wuj przed chwilą zażył kąpieli słonecznej, zaraz potem zimnej, i już spoczywając na łożu pożywił się nieco, potem zajął się swą pracą naukową. Na tę wiadomość zażądał obuwia, idzie w tę stronę skąd można było najlepiej oglądać te zadziwiające zjawisko. Istotnie, zaczynała się wznosić wysoko chmura (z dala patrząc nie można było dojrzeć, znad której góry się wyłania, potem dopiero ustalono, że z Wezuwiusza). Miała wygląd i kształt drzewa i na około sprawiała wrażenia wielkiej pinii; mianowicie wzniósłszy się do znacznej wysokości w postaci mocno wydłużonego pnia, rozpostarła poziomo jakby konary. Przypuszczam, że wypchnął ją w górę słup powietrza, które pierwsze buchnęło z wnętrza góry. Gdy słup powietrza opadł, wówczas i ta chmura z braku podpory, a może po prostu pod własnym ciężarem opadając uległa rozpłaszczeniu. Z jednej strony była lśniącobiała, z drugiej upstrzona plamami i brudnoszara na skutek zawartości ziemi i popiołu.

Wuj uznając to zjawisko za istotnie niezwykłej miary i warte bliższego poznania - był przecież uczonym - rozkazuje sposobić do drogi statek liburnijski i pyta mnie, czy nie zechciałbym jechać razem z nim. Odpowiedziałem, że wolę pozostać przy swojej pracy, a właśnie wtedy przypadkiem on mi ją powierzył. Więc już wychodził z domu. W ostatniej chwili otrzymuje list od Rektyny, żony Taska, przerażonej grożącym niebezpieczeństwem (jej willa była niżej położona i Rektyna mogła uciec tylko na statku). Prosiła, by ją ratował w tak wielkim niebezpieczeństwie. Wuj zmienia zamiar. I to, co podjął z miłości do wiedzy, skończył heroicznym poświęceniem dla ludzi. Każe wypłynąć na morze czterorzędowcom i na nich sam wyrusza, aby udzielić pomocy nie tylko Rektynie, ale i wielu innym jeszcze; piękność wybrzeża przyciąga bowiem mnóstwo turystów. Zdążą w okolicę, skąd inni uciekają, i zmierza w prostej linii w miejsce najbardziej zagrożone, tak wyzbyty wszelkiej obawy, że wszystkie fazy tego straszliwego kataklizmu, cały zmieniający się ciągle obraz, co tylko mógł uchwycić spojrzeniem, albo dyskutował sekretarzom, albo zapisywał sam.

Już popiół padał na statki. W miarę jak się zbliżały do miejsca katastrofy, popiół stawał się coraz gorętszy. Teraz już spadały skałki pumeksowe oraz kamienie czarne i dookoła opalone, a nawet popękane wskutek nadmiernego żaru. Nagle utworzyła się mielizna, a brzegi rzeki stały się niedostępne na skutek obsunięcia się góry. Zawahał się chwilę, czy powrócić. Następnie rzekł do swego sternika, który mu to doradzał: "Los sprzyja odważnym. Jedź do Pomponiana". Był on w Stabiach, po drugiej stronie zatoki (oto wybrzeże zaokrągla się jakby w kształcie nieznacznej krzywizny, którą wypełnia morze). To miejsce nie było narażone na bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale już widoczne. Gdy z wolna nadciągało i z powodu ustawicznego wzrastania mogło stać się bardzo bliskie, Pomponianus wszystkie swoje toboły złożył na statku, gotów uciekać, jeśli wiatr przeciwny przycichnie. Natomiast tenże wiatr był w sam raz pomyślny dla wuja, który właśnie tam przybył. Więc na widok przyjaciela ściska go drżącego z trwogi, pociesza, dodaje odwagi i pragnąc zagłuszyć jego obawy swym spokojem, każe nieść do kąpieli. Wymyty siada do stołu, spożywa obiad w najlepszym humorze, czy tylko udając, co jest równie wzniosłe. Tymczasem góra Wezuwiusz gorzała w wielu miejscach rozległymi wypryskami płomieni i wysokimi słupami ognia, których blask i jasność nabierały jeszcze intensywności wśród mroków nocy.

Wuj pragnąc uspokoić obawy swego otoczenia, powtarzał ciągle, że to są palące się samotnie domowiska, które zdali na łup płomieni sami wieśniacy, w bezładnej ucieczce opuszczać swe siedziby. Wtedy znowu się położył i zapadł w najnormalniejszy sen, gdyż przechodzący pod drzwiami słyszeli jego oddech, tym bardziej ciężki i donośny, że miał tęgą budowę ciała. Lecz dziedziniec, przez który się wchodziło do jego pokoju, zasypany tymczasem popiołem razem z pumeksami, tak dalece podniósł poziom, że gdyby wuj pozostał dłużej w swym pokoju, nie mógłby już wyjść. Wiec go budzą.

Wychodzi i przyłącza się do Pomponiana i do reszty towarzystwa, które przez cały ten czas czuwało. Urządzono naradę, czy pozostać w pomieszczeniu zamkniętym, czy wyjść na przestrzeń otwartą. Z jednej strony, częste i na dużej przestrzeni występujące drgania ziemi kołysały domami, które wydając się jakby oderwane od swych fundamentów przesuwały się to w jednym kierunku to znów powróciwszy po pionu wychylały się w przeciwnym. Z drugiej strony, na otwartej przestrzeni pozostając, obawiano się deszczu kamieni pumeksowych, co prawda lekkich i porowatych, ale zestawiając niebezpieczeństwa, zdecydowano się raczej na to ostatnie. Istotą decyzji mego wuja był wybór rozumniejszej z dwu punktów widzenia, u innych decydowała silniejsza z obu obaw. Kładą więc poduszki na głowy i podtrzymują je chustami. Była o osłona przeciw temu, co padało z nieba. Już gdzie indziej wzeszedł dzień, a dookoła nich trwała jeszcze ciągle noc bardziej mroczna i gęstsza od wszystkich innych nocy. Od czasu do czasu rozwidniały ją pęki płomieni i błyski różnego rodzaju.

Postanowiono wyjść na wybrzeże i z bliska zobaczyć, czy morze jest już dostępne. Ale było jeszcze ciągle wzburzone i groźne. Tu rozpostarto jakiś kawał płótna, na którym wuj się położył. Raz i drugi poprosił o zimną wodę i popijał. Z kolei płomienie i odór siarki, które je zwiastował, zmusiły innych do ucieczki, a wuja pobudziły do wstania. Oparł się na dwu niewolnikach, stanął i natychmiast padł bez życia. Moim zdaniem, zbyt gęsta mgła utrudniła mu oddech i zamknęła krtań, którą miał delikatną, wąską i często podlegającą zapaleniu. Kiedy wreszcie znowu dzień zajaśniał (a był to już trzeci dzień z rzędu od tego, jaki widział on po raz ostatni w swym życiu), znaleziono jego ciało bez jednej rany, w znakomitym stanie, w tym ubraniu, jakie miał na sobie umierając. Wyglądał raczej na człowieka śpiącego niż umierającego.

Tymczasem ja z matką byłem w Misenium [...], Ale to nie ma znaczenia dla historyka, a Ty prosiłeś mnie tylko o przedstawienie szczegółów jego śmierci. Więc już dosyć. To jedno tylko dorzucę: przedstawiłem Ci pełny przebieg wypadków, zarówno tych, w których wziąłem udział, jak i tych, które mi opowiedziano natychmiast po katastrofie, gdy sprawozdania są jeszcze najbardziej bliskie prawdy. Teraz to już Twoja wyłącznie sprawa wybrać to, co dla Ciebie może okazać się szczególnie ważne.

Inaczej się pisze list, inaczej dzieło historyczne, a pisać dla przyjaciela, to nie znaczy pisać dla publiczności. Żegnaj [...]
(przełożyła Janina Niemirska-Pliszczyńska)
  

File:Plinio67 1888.jpg

Ryc. Rekonstrukcja śmierci encyklopedysty, 79 n.e. Data ryciny: 1888 Źródło:  Le Monde Illustré, cc wikimedia

 W pierwszej fazie z Wezuwiusza wydobyły się wysokie słupy ognia, później czarna chmura, która przesłoniła słońce. Na Pompeje posypał się deszcz rozżarzonych lapilli i popiołu wulkanicznego, który wzniecał pożary, zabijał ludzi i powodował swoim ciężarem walenie się budowli.

image

Ryc. Rekonstrukcja centrum Pompejów, http://rossopompeiano.forumcommunity.net/?t=43847599

File:Ricostruzione del giardino della casa dei vetii di pompei (mostra al giardino di boboli, 2007) 01.JPG

File:Pluschow, Wilhelm von (1852-1930) - n. 8852 - Pompei.jpg

 Ryc. Rekonstrukcja Domu Wettiuszów z antycznych Pompei, oraz wzorowane na antycznej zdjęcie w tym budynku autorstwa Wilhelma von Plüschow (1852-1930), cc wikimedia

 Mieszkańców uśmiercały także trujące gazy wydobywające się z wulkanu. Trzy dni trwała nieprzerwana erupcja, w wyniku której miasto pokryła warstwa popiołów o grubości 5-6 m. Zniszczenia objęły obszar od Herkulanum po Stabie. Według relacji Diona pojawiło się też tyle pyłu, że jego część dotarła aż do Afryki, Syrii i Egiptu; dotarł też do Rzymu, wypełnił nad nim niebo i zakrył słońce. Jest też pierwszym pisarzem starożytnym, który z nazwy wymienia miasta, które ucierpiały w wyniku erupcji[1].

Z historii roku 79- Kasjusz Dion

W Kampanii nastąpiło wydarzenie wzbudzające zdziwienie i grozę; pod koniec lata bowiem ogromny ogień wybuchł z ziemi. Góra Vesuvius, która położona jest koło Neapolis niedaleko brzegu morskiego, kryje w sobie niewyczerpane źródło ognia. Wierzchołek góry był niegdyś płaski, a ogień wybuchł właśnie z niego; jako że tylko tam wypłynęły języki ognia, reszta góry, jej zewnętrzna część pozostała nienaruszona. Stało się więc tak, że jako że nie zmieniła się wysokość góry nie dotknięta wybuchami ognia, w miejscu zaś wybuchów trawiły ją ciągłe ognie, z czasem wierzchołek stał się wklęsły i w ten sposób cała góra upodobniła się do amfiteatru, jeśli można porównać wielkie do małego.

Na zboczach góry bujnie rosły drzewa i winorośl, lecz krater stał się ofiarą ognia i w dzień wyrzucał z siebie dym, nocą zaś płomienie; rzeczywiście przedstawiał widok, jakby w jego wnętrzu dymiła jakaś ogromna machina. Dym wypływał ciągle, to z większą, to z mniejszą, a góra często wyrzucała z siebie również popiół, kiedy w jej wnętrzu powstawała jego większa warstwa, innym razem zaś sypała kamienie, kiedy zepsute powietrze wybuchało z taką dużą siłą. Czasami góra również trzęsła się i huczała, ponieważ nie miała jednego otworu, lecz wiele wąskich.

Taki jest Wezuwiusz, a wspomniane tu zjawiska można zaobserwować na ogół każdego roku. Lecz wszystkie objawy, które występowały tu jakby nie były ciekawe dla tych, którzy mogli je obserwować, wszystkie razem można by nazwać bez znaczenia w porównaniu z tym, co się wtedy wydarzyło. A wydarzyło się co następuje. Pojawiły się olbrzymy większe od każdego żyjącego człowieka - a wiec istoty, jakie zwykło się opisywać jako giganty - raz na górze, innym razem w jej okolicy, to znowu w miastach, i w dzień, i w nocy chodziły po ziemi lub latały w powietrzu. Po tych straszliwych zjawiskach nastąpiło nieoczekiwane trzęsienie ziemi w wielkiej sile, tak że drżała cała okoliczna równina, a szczyty unosiły się w górę. Raz po raz słychać było huk, czasami w głębi ziemi, co przypominało grzmoty, czasami na powierzchni, co było podobne do wycia orkanu; morze również huczało i ryczało, a niebo echem odbijało ten huk. Wtedy można było usłyszeć niespodziewanie potworny łomot, jakby cała góra rozpadła się na kawałki; później najpierw wyleciały we wszystkie strony ogromne kamienie, wzbijając się w powietrze na wysokość równą wysokości góry, później wybuchł olbrzymi ogień i nieskończone morze dymu, tak że pociemniało całe niebo, słońce się skryło, jak to bywa podczas zaćmienia słońca.

Dzień zmienił się w nos, a jasność w ciemność. Byli tacy, co myśleli, że giganci znów się buntują (ponieważ w chmurach dymu widziano podobno wtedy ich postacie, a w dodatku uważano, że słychać głos trąb), podczas gdy inny wierzyli, że cały świat zapadł się w chaos i ogień. Dlatego też ludzie zaczęli uciekać, część z nich z domów na ulicę, część z otwartej przestrzeni do domów, ci co byli na morzu, spieszyli do brzegu, ci natomiast, co byli na brzegu, chcieli udać się na morze; w przerażeniu uważano, że każde miejsce jest pewniejsze niż to, gdzie się wcześniej znajdowano. Kiedy się to wszystko działo, z góry wydostały się nieopisane ilości popiołu, który pokrył morze i ziemię i zapełnił powietrze. Powstały z tego powodu różne szkody, jako że opadł grzebiąc ludzi, folwarki, zwierzęta, a w szczególności wyniszczył dużą ilość ryb i ptaków. Popiół pogrzebał dwa całe miasta, Herkulanum i Pompeje, te ostatnie właśnie wtedy, kiedy jego mieszkańcy przebywali w teatrze.

W powietrzu było tyle pyłu, że jego część dotarła do Afryki, do Syrii i Egiptu, a nie ominęła również Rzymu, zapełniając powietrze i zaciemniając słońce. Zjawisko to wywołało niemałe przerażenie, które trwało przez wiele dni, bo przecież lud nie wiedział i nie mógł domyślić się, co stało się, a wszyscy co byli w pobliżu, myśleli, że przewrócił się cały świat, słońce zapadło się w głąb ziemi, ziemia zaś wznosi się do nieba. Deszcz popiołów zresztą nie wyrządził w tych dniach Rzymianom większych szkód, poźniej natomiast przyniósł im straszliwą zarazę.
 

Opr. Adam Fularz na podst. Wikipedii i http://pompeje.w.interia.pl  oraz Kasjusz Dion, Historia rzymska ks. 66.23.4, UAM, Poznań 2011, przypis 126, s. 128. 

 

  1. Science: Man of Pompeii". Time. October 15, 1956. Retrieved February 4, 2011.
  2. Lindsey Doermann (December 27, 2010). "Top 10 worst eruptions of all time". Cosmos. Retrieved February 4, 2011.
  3. C. Plinii Caecilii Secundi. "Liber Sextus; 16 & 20". Epistularum. The Latin Library.