Gazeta codzienna

Sztuka. Kultura. Nauka.

* * *
Merkuriusz Polski dzieje wszystkiego świata w sobie zamykający dla informacji pospolitej. Od 3 stycznia 1661.
czwartek, 28 Marzec, 2024 - 23:50

Historia fałszerstw wyborczych w Polsce

wt., 07/02/2017 - 18:58
Kategoria: 

Według opinii przedstawianych w mediach w Polsce, fałszerstwa wyborcze to ewenement, rzadkie kuriozum. Tymczasem przypadki większych fałszerstw występują np. w USA.

Adam Fularz

– W Polsce występują wszystkie cechy wskazywane jako potencjalnie sugerujące fałszerstwa: wysoka liczba głosów nieważnych, bardzo niska albo bardzo wysoka frekwencja oraz przypadki zbiegów okoliczności o niewytłumaczalnie niskim, policzalnym prawdopodobieństwie w rodzaju 1 na 100 tys. czy 1 na milion. Są regiony, gdzie wybory samorządowe do sejmików w 2010 r. najprawdopodobniej sfałszowano i, w mojej opinii, jest to do wykazania w ramach analiz statystycznych. 

Tajemnice metody kartograficznej
Polski system wyborczy znacząco różni się od systemów nawet takich demokracji, jak Brazylia. Przebieg wyborów, jak i procedury liczenia głosów oraz zabezpieczania wyników przed próbami fałszerstw, są drastycznie odmienne. W Polsce bardzo łatwo jest fałszować wybory, a zabezpieczenia, np. elektroniczne systemy utrudniające oddawanie głosów za osoby nieobecne, nie istnieją. Przemysław Śleszyński z PAN uderzył w bardzo wrażliwy punkt systemu „failed democracy”, jaki nastał w Polsce z końcem ustroju totalitarnego. Jego analiza dotyczy wyborów do sejmików wojewódzkich z 2010 r. Autor pisze: „Prezentowane opracowanie dotyczy wyborów do sejmików wojewódzkich w 2010 r. Powstało na podstawie danych gminnych Państwowej Komisji Wyborczej, które zostały powiązane z mapą administracyjną oraz sklasyfikowane i przedstawione metodą kartogramu. Metoda kartograficzna, w łatwy do wstępnej interpretacji i przekonujący wizualnie sposób, pozwala na wyróżnienie obszarów o podwyższonym i obniżonym udziale głosów nieważnych. Charakterystyczne i frapujące jest zwłaszcza zbieganie się poszczególnych obszarów z granicami administracyjnymi województw”.

Ślady statystyczne
Do chóru oskarżycieli o fałszerstwa wyborcze dołączył także Janusz Korwin-Mikke. Złożył doniesienie o popełnieniu masowego fałszerstwa wyborów w 2006 i 2010 r. Podejrzewa on PSL. Jako dowód wykorzystał analizę prof. Śleszyńskiego, przedstawiającą  rozkład geograficzny głosów nieważnych. Jako ekonomista, w przeszłości uczący studentów statystki, nie sądzę, by wizualnie zauważalne różnice dawały się wytłumaczyć statystycznie. „Pokrywa to się dokładnie z granicą woj. mazowieckiego, w tym akurat województwie są wyjątkowo dobre wyniki PSL, natomiast jest tam ogromnie dużo głosów nieważnych” – cytuje wypowiedź Janusza Korwin-Mikkego portal Interia. Metoda tzw. „ballot invalidation” najwyraźniej pozostawiła niezamierzone ślady statystyczne.

Potencjalne taktyki fałszerstw
Lista jest długa: kupowanie głosów, podmiana kart, „dopychanie” kart, błędne zaliczanie oddanych głosów, manipulacje głosami oddanymi korespondencyjnie, unieważnianie kart. Oprócz metody inwalidacji kart, czyli owych „dwóch krzyżyków”, jako metody celowego unieważniana głosów na „niechcianych” kandydatów, potencjalnie można stosować o wiele trudniejsze do wykrycia taktyki. Rzeczą praktycznie nie do wykrycia, w przypadku polskiej ordynacji, jest dosypywanie głosów. W tym celu należy sfałszować podpisy osób, które nie stawiły się na wybory i wrzucić za nie głosy do urn wyborczych. Niestety, w przypadku polskiej ordynacji wyborczej jest to niemal niemożliwe do wyśledzenia.

Metoda „kart z bagażnika”
Dorzucanie już wypełnionych kart do urn, nazwano potocznie metodą „kart z bagażnika” (w fachowym żargonie – ballot stuffing), od jednego z wykrytych w Polsce przypadków. Nawet podczas głosowania w polskiej placówce dyplomatycznej w Brukseli tą metodą próbowano wpłynąć na wynik wyborów, jednakże dosypano nieprawidłową liczbę głosów względem osób biorących udział w wyborach (w brukselskiej komisji wyborczej z urn wyjęto 98 kart więcej niż zostało wydanych). Miało miejsce zatrzymanie funkcjonariusza policji wiozącego w bagażniku pojazdu, którym kierował, wypełnione i opieczętowane karty wyborcze (można domniemywać, że w procederze wysługiwano się funkcjonariuszami państwowymi). Karty takowe znajdywano także na śmietnikach (po wyborach na prezydenta RP).

Wykrywanie „ballot stuffing”
Dopisywanie głosów poprzez podpisywanie się za nieobecnych wyborców to fałszerstwa trudne do wykrycia. Niemniej część krytyków zwracała uwagę na niespodziewanie wysoką frekwencję wyborczą w wyborach samorządowych 2010 r. Istniały okręgi, gdzie pojawiło się więcej kart do głosowania niż wydała ich komisja (Poczesna, Bruksela, Warka, Łowicz). Literatura podaje, że statystycznie można tę technikę wytropić. W czasie wyborów prezydenckich w Armenii w latach 1996 i 1998 komisje obwodowe, w których dokonywano oszustw, wykazywały ponadstandardową, wysoką frekwencję wyborców oraz ponadprzeciętną liczbę głosów faworyzujących pojedynczego kandydata. Porządkując wyniki wyborów, według danych o frekwencji wyborczej każdej z komisji, możemy zaobserwować z łatwością komisje okręgowe, gdzie dane różniły się od rozkładu normalnego. „Dopychanie” głosów oddawanych za nieobecnych wyborców zaburza rozkład głosów według frekwencji wyborczej w komisjach i jest wykrywalne. Nie słyszałem, by ktoś próbował badać polskie wyniki wyborów pod tym kątem, zdaje się, że brak jest zainteresowanych tym tematem statystyków. Mierząc odchylenia i różnice, można nawet w miarę dokładnie oszacować liczbowo, ile głosów zostało dosypanych.

Dziwne wyniki PSL
Podczas dość już odległego czasowo wystąpienia w kanale Superstacja (25.11.2010), Korwin-Mikke opowiadał o tym, jak w jednej z komisji wyborczej trzech wyborców twierdziło, że oddało swój głos na konkretnego polityka, podczas gdy wśród wyników wyborczych zaprezentowano informację, jakoby kandydat otrzymał w tym obwodzie zero głosów. Polityk sądzi, że któryś pracowników komisji wyborczej do kart do głosowania, mógł dopisywać dodatkowy krzyżyk i unieważniał je. Inną taktykę fałszerstw wyborczych przedstawił europoseł PiS – Janusz Wojciechowski. Według polityka, pracujący w komisjach mieli zastępować głosy oddane na PiS czystymi, niewypełnionymi kartami wyborczymi. Danych do krytyki dostarczył europosłowi politolog i publicysta „Gazety Finansowej” – dr Jarosław Flis, krytycznie nastawiony do idei masowych fałszerstw wyborczych. Dotarł on do danych, według których blisko 2 mln głosów nieważnych miałoby się składać w 72 proc. z kart czystych i w 28 proc. z kart źle skreślonych. Polityk na łamach tabloidu „Fakt” zwracał uwagę, że według „exit pools” – PiS miało 27 proc. poparcia, zaś PSL 13. Po wyjęciu kart z urn okazało się, że PiS otrzymał 3 – 4 proc. głosów mniej (23 proc. dla PiS i 16 dla PSL). W przeprowadzonej przez tabloid ankiecie – 63 proc. spośród ogólnej liczny 2563 respondentów było przekonanych o sfałszowaniu wyników wyborów. Wojciechowski na swoim blogu podaje przykład okręgu płockiego, gdzie PSL nagle osiągnął wynik kilkakrotnie wyższy niż w latach poprzednich. Według polityka, z wyniku 19,82 proc. w 2007 r. i 10,69 proc. dwa lata później wzbił się w wyborach samorządowych na ponad 48 proc. Aż co piąty wyborca oddał w tym regionie w wyborach do sejmiku głos nieważny, podczas gdy w wyborach do Sejmu w 2007 r. oddano ich tylko 2 proc.

Tajemnicy urn na prowincji
Krytycy na blogach w internecie, np. bloger Rafix, przytaczają dane o znacznej liczbie głosów nieważnych oddanych poza wielkimi miastami. Internauta opowiada o historii z Małopolski, gdzie, aby zmienić władze, priorytetem było zabezpieczenie komisji wyborczej przed fałszerstwem, do którego według podejrzeń dochodziło na drugiej zmianie, pracującej do zamknięcia lokalu wyborczego. Dopiero wprowadzenie mężów zaufania do komisji umożliwiło zmiany polityczne. Jak zauważają internauci – w polskim prawodawstwie nie uwzględniono jednakże możliwości udziału w wyborach mężów zaufania, powoływanych przez organizacje apolityczne, takie jak np. Transparency International, OBWE albo inne, lokalne organizacje chcące dopilnować przestrzegania reguł wyborczych. I choć jest możliwe, by jedna z partii biorących udział w wyborach, zechciała ich wystawić ze swojego ramienia, to nie jest to proces prosty. Internauci podają przykłady z polskiej prowincji, gdzie w bardzo wielu przypadkach od 40 lat za przeprowadzanie wyborów, odpowiada jedna i ta sama osoba. Twierdzą, że fałszowanie wyników wyborczych jest możliwe. Do tego samego wniosku doszedł Izydor Wysocki ze wsi Turówka. Jak donosi TVP, obywatel razem z żoną przybył w niedzielę na wybory około godz. 14. Dostrzegł jednego z członków komisji, stojącego przy urnie wyborczej. – Nikogo przy stole nie było, sala była pusta, a on stał przy urnie i wtykał te kartki. Izydor Wysocki wezwał policję, rażąco naruszono procedury, jednakże wyborów w tym okręgu nie unieważniono. Wedle oświadczenia przełożonego: „Członek komisji uciskał je (głosy) w urnie”. W momencie wejścia Wysockiego w lokalu znajdowała się jedna osoba, co stanowi złamanie regulaminu. Pozostałe miały stemplować karty w innym pomieszczeniu. Jednocześnie policja prowadziła postępowanie wyjaśniające, ale najprawdopodobniej przeciwko obywatelowi Wysockiemu. – „Policjanci prowadzą postępowanie w sprawie naruszenia porządku publicznego przez jednego z wyborców” – informowała kilka miesięcy temu TVP Białystok. Tymczasem „Gazeta Współczesna” doniosła, że mężczyźnie postawiono zarzut awanturowania się w lokalu wyborczym. – W lokalu był tylko jeden z członków komisji, który na dodatek stał przy urnie i grzebał w niej linijką – opowiadała „Gazecie Współczesnej” Elżbieta Wysocka, żona Izydora Wysockiego.

Kupowanie głosów – wzorem włoskiej mafii
Ciekawe praktyki odnotowano w wyborach samorządowych 2010 r. Do kupienia ok. połowy głosów miało dojść w Wałbrzychu, mieście w części zamienionym w slumsy, zaludnionym przez skrajnie spauperyzowaną ludność, w radykalnych przypadkach nielegalnie zamieszkującą pustostany. O procederze masowego kupna głosów donosiła lokalna „TV Twoja”. Za równowartość ok. 30 – 40 zł wyborcy mieli głosować na określonych kandydatów. Proceder mieli organizować sami kandydaci poprzez pośredników. Podobne procedery zanotowano też w Grójcu. Jak podaje portal „echodnia.eu”, zatrzymano też syna przewodniczącego Rady Miasta z ośmioma już wypełnionymi kartami do głosowania. W Łowiczu doszło do kradzieży i powielenia kart wyborczych. Mimo przypadku kradzieży kart, zgłoszonego policji, wyborów nie można powtórzyć, bo nikt nie wniósł protestu wyborczego (przynajmniej wedle posiadanej przeze mnie wiedzy). Także w tym przypadku najprawdopodobniej doszło do kupowania głosów. W Płocku głosami handlowano za 20 zł – na tzw. słodkich ulicach (nazwa spauperyzowanego osiedla) można było obserwować grupki ludności, czekające na oferty kupna ich głosów. Czytelnicy prasy codziennej dokumentowali fotograficznie momenty przekazywania pieniędzy i przekazali je miejscowej prasie. Skala procederu miała być ogromna. Wzorem włoskiej mafii do lokalu wyborczego z głosującymi wchodził albo „przewodnik”, albo otrzymywali oni już wypełnione karty wyborcze, przy czym z lokalu wyborczego musieli wynieść puste karty. Zdezorientowani szefowie komisji wyborczych kontaktowali się z sędzią miejscowego sądu, a jednocześnie przewodniczącym miejskiej komisji wyborczej, donosząc o obecności dodatkowych osób, sprawiających wrażenie kontrolowania procedury oddawania głosów; niemniej – poza zatrzymaniem jednego delikwenta – sprawy nie wyjaśniono.

Zjawisko ponadpolityczne
Podobna sytuacja miała miejsce w Lubiszynie, w woj. lubuskim, gdzie wyborcom oferowano alkohol. Do fałszerstw wyborczych doszło także w Proszowicach. Żadnego głosu nie otrzymał np. kandydat PO, który miał głosować sam na siebie. Fałszerstw miano też dokonać na niekorzyść SLD w pobliskim Niegardowie. Oskarżenia o rażące złamanie procedur oraz fałszowanie wyników pojawiło się również w Niemodlinie, gdzie między kandydatami na burmistrza rozstrzygające okazały się 3 głosy. W Podszklu na Podhalu wydano 259 kart wyborczych, ale na 47 z nich znalazły się po dwa krzyżyki. Tak się składa, że podwójne krzyżyki znalazły się akurat na kartach z głosami oddanymi na Wiktora Ziółko, który zdziwił się mniejszą o kilkadziesiąt liczbą głosów w okręgu, z którego w przeszłości oddawano na niego ponad 100 głosów. Teresa Niedospał, przewodnicząca Obwodowej Komisji Wyborczej nr 7 w Podszklu, twierdzi, że odkąd pracuje przy wyborach, taka sytuacja wystąpiła po raz pierwszy; nie mogła jednakże nadzorować wszystkich pracowników komisji – Gdy jechałam z podliczonymi głosami do Czarnego Dunajca, sama byłam tym zdziwiona, ale nie mogłam przecież każdego członka komisji dopilnować i każdemu cały czas patrzeć na ręce. Osobiście liczyłam tylko karty do powiatu – tłumaczyła później „Tygodnikowi Podhalańskiemu”. Jak donosi gazeta: „W innych lokalach wyborczych na Podhalu, odsetek nieważnych głosów nie przekraczał kilku procent, w Podszklu było to niemal 19 proc.”.

Mechanizm uzależnienia
W wielu regionach kraju odsetek głosów nieważnych osiągnął w wyborach do sejmików niemal 20 proc., jedynie w wielkich miastach wyniósł kilka procent. W skali kraju co ósmy wyborca w głosowaniu do sejmików wojewódzkich, gdzie koncentrują się inwestycje ze środków unijnych, nie był w stanie tak oddać głosu, aby jego wola została uznana za ważną. Krytycy teorii o fałszowaniu wyników wyborów mówili, że wyborcy nie byli w stanie wskazać swoich kandydatów i dlatego oddawali puste karty. Czy możliwe są masowe fałszerstwa wyborcze na skalę ok. 10-12 proc. głosów? Według eurodeputowanego Wojciechowskiego „w sejmikach są niemal wszystkie spływające do gmin pieniądze, zwłaszcza te unijne i te z funduszu ochrony środowiska. Wójtowie całują marszałków województwa po rękach, bo jak nie dostaną pieniędzy, to ich nie ma. A marszałkowie dają komu chcą, wedle uznania”.

Powiązania mediów i polityków
Wybory w Polsce trudno uznać demokratycznymi z racji dość odmiennej od krajów o ukształtowanej demokracji struktury mediów. W Polsce brakuje niemal całkowicie mediów kierowanych do tzw. rynku wysokiego. Ten model biznesowy jest nieobecny, co niemalże przekreśla szanse wyborcze kandydatów, chcących prowadzić kampanie wyborcze w formie rozwlekłej argumentacji pisemnej, jak w Europie Zachodniej. Dodatkowo specyfiką polskiego rynku mediów są, w tak znacznej skali rzadkie na rynku zachodnioeuropejskim, ścisłe powiązania głównych partii z mediami. Jak scharakteryzował tę sytuację polityk, reprezentujący mniejszą partię, kandydujący na urząd prezydenta stolicy kraju: – „Media są totalnie nieobiektywne. Dzisiaj jest tak, że każdy musi mieć swoją gazetę, swoje radio, swoją telewizję. Ktoś kiedyś zaczął i następnie (inni) się spozycjonowali na zasadzie przeciwwagi. Nie ma kanału żeby wejść, jeżeli ktoś ma ciekawy projekt. Wiadomo, że Platforma Obywatelska mówi przez TVN i wiadomo, że to jest jej stacja. PiS mówi przez „Gazetę Polską” i „Rzeczpospolitą”, SLD mówi przez stacje lokalne” (wypowiedź Katarzyny Munioz ok. 2010 r.). Sytuacja powiązań mediów oraz polityki jest do tego stopnia radykalna, że w Zielonej Górze były menedżer gazety codziennej był jednocześnie prezydentem miasta. W tym samym mieście kandydat na prezydenta, wystawiony przez partię polityczną, uzyskał największe poparcie w skali kraju (64.87 proc.) spośród kandydatów partyjnych. Pomimo że nie jest specjalnie znanym politykiem w skali kraju. Rynek mediów w Zielonej Górze to dwie gazety codzienne z jednej opcji politycznej. Wpływy w mediach często oznaczają sukces wyborczy, dlatego wielu kandydatów musiało przed wyborami zamienić się w jednorazowych przedsiębiorców medialnych, rozdając potencjalnym wyborcom własne publikacje prasowe.

Słabość demokracji
Dlaczego w wyborach parlamentarnych roku 2011 na większą skalę niemal nie doszło do demokratycznych debat wyborczych. Wykorzystujące publiczne częstotliwości media prywatne wybrały kandydatów odnoszących według nich sukcesy w badaniach sympatii politycznych. Tak przynajmniej tę strategię cenzurowania mniejszych ruchów politycznych w mediach, także publicznych, tłumaczył ludowo-konserwatywny polityk Stefan Niesiołowski w kanale Superstacja (6.10.2011). Problem w tym, że badania takie łatwo sfałszować, spreparować, np. zaniżając notowania danego ruchu długofalowo przed wyborami, a zwyżkując bezpośrednio przed samym dniem wyborów. Wystarczy, że np. instytuty badawcze sympatyzują z największymi partiami i chcą poprawić ich pozycję w oczach wyborców. Następnie, zmieniając wskazania bezpośrednio przed wyborami, można mówić o nagłym wzroście poparcia danego – marginalizowanego dotąd – ugrupowania i zachować twarz jako wiarygodny ośrodek. Strategia ta daje zwolennikom status quo argument, za zawężeniem debaty do grona już obecnych na rynku politycznym i umożliwia – jeśliby stosować tą retorykę – niepokazywanie danego ruchu w jakichkolwiek mediach. Dlaczego mielibyśmy spodziewać się braku manipulacji? Polska w światowym rankingu demokratyzacji, opracowanym przez EUI, jest przecież uplasowana poniżej Panamy i Jamajki, jest określona jako „failed democracy”. Wcale nie tak dawno wyszliśmy z totalitaryzmu. Wiara, że nagle wejdziemy w sprawną demokrację jest w mojej opinii skrajną naiwnością.

Potencjał manipulacji
Praktyki krajów demokratycznych cywilizacji Zachodu są odmienne; w debatach często uczestniczą przedstawiciele wszystkich ruchów, które zarejestrowały listy. Może wydawać się zabawne, gdy 20 kandydatów deklaruje po kolei, w krótkich wypowiedziach, praktycznie te same poglądy na szczegółowe kwestie polityki gospodarczej. Konkurencja okazuje się pobudzać rynek polityczny. W Polsce zaś sytuacja rynku mediów jest o wiele bardziej dramatyczna niż np. we Włoszech. Dla przykładu, telewizja TVN ongiś złamała demokratyczne zasady. W debatach pokazywano kandydatów wybranych przez tą stację, według arbitralnych kryteriów, trudnych do rzetelnego oraz obiektywnego zweryfikowania. Rozmaite sondaże dają się bowiem najprawdopodobniej manipulować. Same akty wyborów, przynajmniej w przypadku Polski, niestety także. Dla statystyka jest chyba oczywiste, czego dowiódł Śleszyński, jakie jest prawdopodobieństwo zajścia takiego zbiegu okoliczności, by okręgi z zawyżoną liczbą głosów nieważnych, odwzorowały akurat kształt granic administracyjnych konkretnego województwa. Mogę nawet obliczyć to prawdopodobieństwo, choć sądzę, że dla zwykłego widza dane graficznie zobrazowane na kartogramie są ewidentnym dowodem fałszerstw.

Czas wziąć sprawy w nasze ręce
Warto zaapelować do działaczy społecznych o podjęcie tego tematu. Znajdźmy statystyków, zbierzmy i przeliczmy dane z poprzednich wyborów i to z poziomów komisji obwodowych. Apelujmy o zmiany w systemie. Istnieje bowiem szereg zabezpieczeń, wymagających od wyborców np. dodatkowego elektronicznego potwierdzenia etc. Wiele krajów wprowadziło systemy utrudniające lub uniemożliwiające dosypywanie głosów i podpisywanie się za osoby nieobecne. O systemie takim, łączącym system elektroniczny i tradycyjny, opowiadano mi podczas pobytu w Brazylii, gdzie po jednych wyborach odnotowano bodaj o pół miliona głosów więcej niż było uprawnionych do głosowania (głosowanie jest tam obowiązkowe).

Autor jest wolnorynkowym ekonomistą szkoły ordoliberalnej